Obrońcą naszym jest Chrystus (2)
Uważałam też, że słusznie należy mi się szacunek ludzki, pochwały, no i jak wiesz — niestety — lubiłam tylko tych, którzy mnie chwalili. Nie rozumiałam, że moja żądza wyniesienia się nad innych, pragnienie pochlebstw, słów uwielbienia były przez ludzi rozszyfrowywane i wykorzystywane do ich celów, i to takich błahych.
Tutaj zobaczyłam całą moją śmieszną próżność i nigdy nie zaspokojony głód pochwał. Wiem, że chciałam przeglądać się w oczach ludzkich taką, jaką siebie wymyśliłam, wyobraziłam sobie i jaką całymi latami przed ludźmi udawałam. Kto chciał mnie wyprowadzić z kłamstwa, stawał się moim śmiertelnym wrogiem. Dlatego mój stosunek do ciebie stawał się coraz gorszy, że nie udało mi się zmusić cię do przyjęcia mojego pochlebionego portretu. Ponadto tyś chciała ode mnie prawdy! Czyż mogłam dopuścić do obalenia swojego pomnika, w który wreszcie wrosłam i utożsamiłam się z nim? Wybudowałam poza tym wysoki cokół, stąd mój sposób patrzenia na wszystkich — z góry, z poczuciem niezaprzeczalnej swojej wyższości. Ja sama byłam poza wszelką krytyką. I w końcu każde twoje słowo czy gest wydawało mi się nie dosyć grzeczne, lekceważące lub aroganckie.
Widzisz, takie charaktery jak mój, skamieniałe w egocentryzmie, należałoby trzymać z dala od ludzi, jak oset czy pokrzywy. Pan nasz wciąż starał się pomóc mi. Wiedząc, jak słaba jestem, naprowadzał mnie powoli ku sobie przez książki, rozmowy i przez ciebie, licząc, że rozbudzi we mnie miłość. Ale było za późno. Z książek brałam tylko to, czym mogłam zaimponować innym. Dlatego i de Chardin nic mi nie dał, raczej zaszkodził, bo popisując się znajomością jego teorii gnębiłam tych, którzy jej nie znali. A ciebie widziałam jako kogoś, kto czegoś ode mnie chce — bezprawnie (!), bo to ty miałaś mi usługiwać (jako moja siostrzenica).
Kochanie, przy długim i bardzo szczegółowym sądzie nad sobą przeżyłam całe nasze wspólne życie we wszystkich momentach, kiedy cię raniłam, i poznałam twoje odczucia i twoje myśli (z owych chwil). Nic dziwnego, że nie mogłaś o mnie myśleć. Przecież tyś wiedziała, jakie będą skutki po mojej śmierci — i widziałaś, że wszelka pomoc jest już daremna. Najgorszym złem w oczach Bożych jest brak miłości, odmawianie dania jej tym, którzy są koło nas — dlatego że cała nasza energia miłowania jest skupiona na kochaniu wyłącznie siebie i o to tylko zabiega.
Wybacz, że to poruszam, ale widzisz, stosunek do najbliższego otoczenia, do rodziny i przyjaciół jest częścią sądu, dla mnie tym ważniejszą, że mój stosunek do Boga stał się fikcją wiary. Nie było w nim miłości. Miłość człowieka to nasza żywa, aktywna odpowiedź na miłość Boga. A ja byłam „martwa”. Łaskawie pozwalałam sobie błogosławić, bo „mi się to należało”. Obłęd pychy! Ludzie tacy, zachowujący się zwyczajnie i pozornie normalni, są chorzy, ale nie psychicznie, dużo gorzej — jest to obłęd duszy, a więc i sumienia.
Mnie także charakteryzuje nigdy nie zaspokojony głód pochwał. Z tą tylko różnicą, że nie słyszę ich zbyt wiele, a gdy słyszę, to tylko od tych, którzy zdecydowanie w tym przesadzają. Niestety nawet najważniejsze moje dokonania (przynajmniej te w moim odczuciu), w tym to, co w swoim życiu napisałem, pozostało niezauważone… Chciałem myśleć, że dawałem innym siebie, a tymczasem to wszystko nieprawda. Czyż mogłam dopuścić do obalenia swojego pomnika, w który wreszcie wrosłam i utożsamiłam się z nim?
A przecież Bogu potrzebni są żywi ludzie, a nie martwe pomniki…