Świadkowie Bożego Miłosierdzia

Świadectwo Anny Dąmbskiej

Licznik
marzec 2024
P W Ś C P S N
 123
45678910
11121314151617
18192021222324
25262728293031
  • DEON
  • Listy o miłości - PS
- Leszek
Amar Pelos Dois

W tym roku w konkursie piosenki Eurowizji piosenką, która wygrała ten konkurs, była piosenka Luisy Sobral zatytułowana "Amar Pelos Dois", a którą wykonywał jej brat Salvador. Jest to przepiękna piosenka z bardzo ładnym tekstem o miłości. Starałem się możliwie wiernie zachować ten tekst tak, by moja wersja ani na jotę nie zmieniała treści oryginału. I mam nadzieję, że to mi się udało. Ba, nawet dopisywałem własne nuty, byle wyśpiewać ten tekst. Sam nie mam tak wysokiego głosu, jak Salvador Sobral, więc pod tym względem moja wersja może się wydawać absolutnie różna - tu oryginału nawet nie starałem się naśladować. Ale [...]

- Leszek
Jakich słów boi się Maria Kołodziejczyk?

Maria Kołodziejczyk na swoim blogu zamieściła sympatyczny reportaż od oo kamedułów z krakowskich Bielan. Przyznam jednak, że zadziwiły mnie pewne komentarze: Maria Kołodziejczyk5 maja 2017 09:55 Droga Olimpio znasz przecież moje zdanie jeśli chodzi o sprawy teologiczne.Zgadzam się z Tobą w 100%. Nie chciałam jednak w tym poście zamieszczać kwestii dogmatycznych i rozwijać tematu życia klasztornego. Myślę, że jest dość szerokie pojęcie i warto o nim wspomnieć w odrębnym poście.Tak jak napisałaś - człowiek nie jest przecież machiną, która np. je na zawołanie, modli się na zawołanie itp.Prawdziwe chrześcijaństwo nie powinno polegać na wykluczaniu się z życia społecznego, lecz powinno [...]

Pomoc [4]

27 VIII 1968 r.
— Nikt z nas „w życiu” nie otrzymał tyle dobroci, ile jej potrzebował, aby się w pełni rozwinąć — z winy innych ludzi. Teraz ty i inni musicie stale pamiętać o tym, żeby te braki zmniejszać, a nie powiększać. A my, jak sama widzisz, staramy się „odrobić” nasze zaniedbania. Teraz, kiedy już mamy „z głowy” te wszystkie błahe sprawy, które wam zajmują z konieczności lwią część czasu, możemy poświęcić całą uwagę sprawom poważnym, takim jak pomoc wam. (…)
Nie wyobrażasz sobie, jak wygląda ziemia od nas. Żyjecie po prostu w zatrutej atmosferze. Cierpicie i dusicie się nie wiedząc o tym, ale ona osłabia, paraliżuje; u ciebie wywołuje to, co ty nazywasz ciągłym zmęczeniem. W takich warunkach każde dobre słowo, każdy uśmiech, chęć pomocy, najmniejszy wysiłek celem przełamania tej niechęci, wrogości wzajemnej, pogardy i chamstwa ogólnie mówiąc — już jest zwycięstwem. Możesz mi wierzyć, że to się liczy. (…)
Chcę ci wykazać, że teraz jestem inny. Jestem sobą prawdziwym, takim, jakim mogłem być i „w życiu”, gdyby inaczej się ułożyły warunki. Ale teraz, kiedy mam pełnię swobody, kiedy wiem, kim jestem, do czego dążę i jak mam najprędzej i najdoskonalej przysposabiać się do tego zadania — robię to.

12 IX 1968 r.
— Nawet nie wiesz, jak tu się odczuwa cudzy zawód czy ból: jak swój własny, tylko o wiele silniej niż na ziemi.

Właśnie w tej notce mamy to zdanie, o którym wspomniałem w poprzednim komentarzu do wypowiedzi Bartka (jak kto nie czytał, zachęcam).
Zwracam także uwagę na to, jak wielkie zrozumienie własnego życia przemawia przez Bartka w tym zdaniu „Chcę ci wykazać, że teraz jestem inny. Jestem sobą prawdziwym, takim, jakim mogłem być i „w życiu”, gdyby inaczej się ułożyły warunki

Pomoc [3]

Pytanie zadaje Anna:

— Czy ja lub inni nie „denerwują” was?
— My was widzimy inaczej, tak jak gdyby bez „naleciałości” — takich, jakimi jesteście naprawdę. Ta reszta, to jak ubranie: w czymkolwiek akurat jesteś, pozostajesz sobą. Jedno może mi się bardziej podobać niż inne (to twoje stany wewnętrzne, nastroje, ale te duchowe), ale to zawsze jesteś ty…
Ja cię rozumiem rzeczywiście — taką, jaką jesteś. I właśnie taka ty okazałaś mi pomoc i serce. Gdybyś była inną, nie byłabyś sobą i może reagowałabyś inaczej. Ja taką cię cenię, jaką jesteś. Nic mnie nie może drażnić…

Aczkolwiek w tej wypowiedzi nie da się jednoznacznie stwierdzić, czy odnosi się ona do wszystkich żyjących, czy tylko do Anny, a tym samym nie da się jednoznacznie stwierdzić, czy ową niemożność rozdrażnienia należy przypisać temu, jaką osobą jest Anna, czy temu, jaki jest Bartek. Jednak wydaje mi się, że Bartek tu uogólnia – wychodzi od Anny, ale uogólnia. A to by znaczyło, że w każdym z nas (nawet w największym zbrodniarzu) jest wewnętrzne piękno, które nawet jeśli dla nas jest mocno ukryte, to dla tych, którzy są po tamtej stronie życia, jest zawsze widoczne.
Kluczem do wyjaśnienia tego faktu jest wg mnie notka Jak nas widzą – to zrozumienie bożych praw sprawia, że nic ich nie drażni. W następnym fragmencie będzie takie zdanie Nawet nie wiesz, jak tu się odczuwa cudzy zawód czy ból: jak swój własny, tylko o wiele silniej niż na ziemi. Ktoś może nas drażnić, gdy widzimy jego głupotę w podejmowanych decyzjach, a nie możemy zrozumieć, dlaczego podejmuje właśnie takie; oni rozumieją – a te nasze głupie decyzje mogą ich boleć, ale nie drażnią.

Pomoc [2]

20 VII 1968 r. do Bartka.

— Jak ci mogę pomóc?
— Możesz mi pomóc najbardziej, gdy będę mógł uczestniczyć w twoich spotkaniach z Bogiem. I nie tylko ja: zapraszaj, kogo tylko się da. My wszyscy tacy jesteśmy ci wdzięczni za umożliwienie nam takiej sposobności proszenia i bycia w Jego obecności.
— Czy Chrystus Pan tym się nie zdziwi?
— Nie, On się nie dziwi, On się tym cieszy. Przecież On nas kocha tak, jak i ciebie, a ponadto uszczęśliwia Go, gdy my się wzajemnie traktujemy z braterską miłością i troską. Przecież to jest Jego pragnienie, abyśmy byli sobie braćmi. Więc proś w naszym imieniu, dobrze?
— Przyjacielem trzeba umieć być. To kosztuje. W przyjaźni daje się i dzieli, i przyjmuje przyjaciela z całym bagażem jego przeszłości (tak jak i w małżeństwie).

Przyznam, że nigdy wcześniej przed lekturą świadectwa Anny nie myślałem o tym, by zapraszać moich bliskich zmarłych na Eucharystię. Jezus odchodząc zostawił nam coś tak wspaniałego, byśmy tylko nie czuli się osieroceni, a tymczasem tak często traktujemy Eucharystię, jak jakiś straszny obowiązek. Tymczasem oni, którzy są już po tamtej stronie, którzy wydawać by się mogło, są od nas bliżej Pana, tego nam zazdroszczą.

Pomoc

— Chciałbym ci powiedzieć, że nie stałem się nagle „pobożny”. Tu trudno mówić o dewocji. Tu zna się całą wielkość miłości Boga do nas i samemu jest się jej „chodzącym dowodem”. Każde zbliżenie do Niego jest szczęściem. On je nam daje — jest nim. Dlatego tak ci jesteśmy wdzięczni za zapraszanie nas do współuczestniczenia w twoich spotkaniach z Jezusem Chrystusem, Panem naszym (chodzi o Komunię św.).
I ty kiedyś zrozumiesz znaczenie Komunii i Mszy świętej, ale wierz mi — to jest spotkanie z Nim, z miłością, szczęściem, łaską. Wiesz, nie chciałbym ci zrobić przykrości, ale ty nie wykorzystujesz tych Spotkań. Wtedy można prosić o wszystko, wypraszać, przedstawiać, interweniować, bronić… On tego pragnie. On czeka na takie prośby.
Czy pozwolisz, że i my będziemy wtedy prosili — tyle mamy próśb — w twoim imieniu, dobrze?
— Tak, ale przypominajcie mi o potrzebach ludzkich.
— Dobrze, będziemy i to robić. Wspólnie, razem, ty w naszym, a my w twoim imieniu.
— Czy tak można?
— Wszystko można, co płynie z miłości braterskiej. Tak nawet trzeba.
 

Jeśli ktoś miał jeszcze wątpliwości dotyczące świętych obcowania, to ten fragment nie pozostawia najmniejszych wątpliwości (ach, jaka szkoda, że tego świadectwa nie czyta już jo-ann). Łatwiej mi zrozumieć Lutra, który odrzucił kult świętych, niż współczesnych protestantów, którzy wolą być głusi, byle tylko nie rewidować tego, co Luter głosił (nam zarzucają, że opieramy się nie tylko na Piśmie Świętym, ale także na Tradycji; sami zaś do tez Lutra podchodzą, jak do prawdy objawionej, a nie jak do tez ukształtowanych historycznie). Przecież to takie oczywiste, że skoro nasze życie się nie kończy na naszej śmierci, to troszczymy się wzajemnie o siebie tak, jak to było za życia. Skoro ktoś modlił się za życia w czyjeś intencji, to nielogiczne by było, gdyby nagle przestał się modlić tylko dlatego, że sam przeszedł na tamtą stronę życia. I druga strona tego medalu (choć już nie aż tak dla wszystkich oczywista) – skoro za życia modlimy się w czyjeś intencji, to niby dlaczego mielibyśmy przestać po jego śmierci – przecież wierzymy, że on nadal żyje, choć już po tamtej stronie. Osoby, które podważają taką potrzebę, mówią, że to po prostu jest już niepotrzebne; ale tym samym twierdzą, że człowiek po śmierci, przez sam fakt przejścia na tamtą stronę życia, staje się doskonały. A to oczywiście byłoby co najmniej dziwne.

Jak nas widzą

29 VI 1968 r. Mówi Bartek.

— Dziwisz się, że mówię inaczej niż „w życiu”. Ale ja przecież żyłem jak ślepy. Widziałem skutki, ale nie rozumiałem przyczyn. Niczego nie widziałem całościowo, tylko wyrywki, dlatego wszystko wydawało się takie obłędne, nielogiczne, bezsensowne, okrutne i niesprawiedliwe. Lecz jeśli już widzę, ogarniam i pojmuję całość spraw ludzkich, prawa rządzące nami i ich konsekwencje, nie mogę — sama rozumiesz — udawać ślepca. Poza tym pragnę ci jak najdokładniej podać przebieg zdarzeń, a czyż mogę to zrobić bez nakreślenia ogólnego zarysu sensu podskórnego, prawdziwego znaczenia faktów…?
Tu „uczymy się” inaczej. To tak, jak gdyby niewidomy nagle przewidział. Całe życie słyszał o słońcu, ziemi, drzewach itp. Jeżeli je zobaczy i raz mu je nazwą, nie może pomylić drzewa ze słońcem. Już na zawsze wie, że słońce to słońce, rozumiesz? To samo jest z prawami Bożymi. Jeżeli poznasz je i widzisz ich działanie wstecz w dziejach ludzkości, a i wszechświata…

Wracam do sedna — tu już nie możesz patrzeć inaczej, jak poprzez porównanie faktów z prawami Bożymi. Widzisz od razu wszelkie odchylenia i błędy (tak jak błąd w rachunku, gdy porównujesz np. z tabliczką mnożenia).

Kiedyś próbowałem wytłumaczyć, co to znaczy, że Bóg jest poza czasem; posłużyłem się wówczas analogią, jaka zachodzi między spojrzeniem mrówki, która nie widzi przestrzennie i musi obrazy rejestrować sekwencyjnie, a naszym spojrzeniem, które jednym spojrzeniem pozwala ogarnąć całą przestrzeń. W tym fragmencie mamy ten sam wątek – Bartek mówi, że za życia nie widział całościowo, widział tylko wyrywki – tym tłumaczy, że wszystko wydawało mu się „takie obłędne, nielogiczne, bezsensowne, okrutne i niesprawiedliwe„. Ten sens stał się oczywisty przy tym spojrzeniu, jakie ma teraz. Bartek nie wspomina co prawda nic o czasie, ale podejrzewam, że właśnie z tego wynika ta różnica. „Tu już nie możesz patrzeć inaczej, jak poprzez porównanie faktów z prawami Bożymi” – my tych praw nie znamy, bo nie żyjemy poza czasem; jeśli znajdziemy się już tam, staną się oczywistością. Ale zwrócę jeszcze uwagę na następujący fragment – „Jeżeli je zobaczy i raz mu je nazwą, nie może pomylić…” Dlaczego ten fragment wydaje mi się tak istotny? Otóż są w nim zawarte dwa elementy „Jeżeli je zobaczy” oraz „raz mu je nazwą”. Innymi słowy to nie wystarczy, że znajdziemy się w wieczności (czyli poza czasem) – ważne jest również to, że ktoś nam te prawa nazwie. Oznacza to jednocześnie, że w końcu to nie my sami będziemy nazywać (innymi słowy skończą się dla nas konsekwencje grzechu pierworodnego).

„Nagość duchowa”

I znowu wypowiedź Bartka:

— Wiesz, co to jest „nagość duchowa”? Tak, przechodzimy tam. Wszystko, co na ziemi udawało nam się „zamazać”, zapić, przesłonić — tu staje w całej prawdzie. Nie ma możności zakłamania się, wykręcenia i nie chce się tego. Ale jeżeli ogląda cię w takim stanie Ktoś, kto za ciebie zapłacił własnym życiem, obdarował, pomagał i chronił, kto ci wreszcie wszystko wybaczył i wyratował w ostatniej chwili od zagłady kto cię tak kocha, jak On nas — to jest tak straszliwy wstyd, poczucie nieodwracalności czynów, słów i myśli. Nie ma innego marzenia, jak tylko: „Żebym mógł teraz wrócić, mieć szansę odrobienia, naprawienia…”, i wie się, że to jest już niemożliwe. To tak, jak wkroczenie do sali tronowej Władcy świata w obecności całego dworu w brudnych, cuchnących szmatach — ukryć się tego nie da (przy czym wszyscy wiemy, że dobrowolnie się te szmaty nałożyło — Oni wszyscy i ja sam). Tego się nie zapomina. Można się potem „myć” i „czyścić” (robię to teraz), ale pamięć takiego wejścia pozostaje.
Tak, gdyby On sam nie skrócił mi życia, wszedłbym jeszcze gorzej albo na zawsze drzwi byłyby przede mną zamknięte.

Oczywiście ten tekst przytoczyłem nade wszystko ze względu na te główne myśli w nim zawarte. Ale przy okazji zwrócę uwagę jeszcze na to ostatnie zdanie – proszę pamiętajcie o tym, że to Pan zachował sobie prawo decydowania o naszym życiu, zarówno o naszym poczęciu, jak i o momencie przejścia na tamtą stronę. Tu widzimy dlaczego – tylko On wie, kiedy jest to ten najlepszy moment. Bartek wracał do Warszawy z postanowieniem popełnienia samobójstwa, ale szczęśliwie dla Bartka Pan mu na to nie pozwolił, choć w tym wypadku te momenty niemal się pokrywały.

Śmierci nie ma!

Tym razem nic nie trzeba dodawać:

11—17 VII 1968 r. Mówi Bartek.
— Żebyś ty wiedziała, jak ja się wstydzę swojego postępowania w życiu, jak ciężko mi z tym. Ile bym dał, aby móc cofnąć to, co robiłem.
— Czy nawet za cenę powtórzenia życia?
— Tak, nawet za cenę przeżycia tych wszystkich rzeczy po raz drugi, a nic gorszego już by być nie mogło. Ale tu być czystym, z podniesioną głową móc ludziom patrzeć w oczy. Tu jest życie i tu jest wieczność, a tamto tak bardzo krótko trwało…

Chrystus podzielił się z nami możnością ofiary 4

I ostatni już fragment, który potwierdza moje wcześniejsze domysły:

Teraz wiem, że poznałaś go na tyle w życiu, aby móc chcieć z nim współpracować teraz. Na pomoc tam było już za późno, o całe lata! Chodziło o ratunek ostateczny, bo to się już ważyło. Bartek był obezwładniony, związany, omotany, ale ponieważ była w nim nadal wielka żywa miłość, gotowość w każdej chwili do nowej ofiary, ponieważ kochali go tu i za niego oddali Bogu życie i zdrowie, cierpienia i śmierć i ponieważ Bóg jest Miłością, kocha nas bezgranicznie i rozumie do dna —jest tutaj! Jest kochany, otoczony bliskimi i otrzymał możność takiej pracy. Właśnie dlatego.

Człowiek może opaść kompletnie z sił i oddać się we władanie szatana (choć bez fanfar i podpisywania cyrografu); jednak to nie oznacza ostatecznego potępienia –
człowiek otoczony miłością i sam tęskniący za miłością w spotkaniu z Bogiem, który jest Miłością, ostatecznie wybierze Miłość.

Chrystus podzielił się z nami możnością ofiary 3

Dalsza część wypowiedzi mamy Anny. Mama Anny mówi tu o okresie, w którym Bartek jeszcze żył, a jedyną osobą, która go nie odrzuciła, była Anna.

Cieszę się, żeś zrozumiała, jaki ciężar dźwigał Bartek, że cię to nie odrzuciło od niego, a przeciwnie, tak bardzo zaczęłaś mu pomagać. Tak trzeba. Widzisz, „ciężary” pozostają na ziemi, ale wstyd z ugięcia się pod nimi trwa nadal. Bartek nie wie, nie rozumie tego, że ciężar, który dźwigał był ponad jego siły. Nie rozumie, bo nie wie ile, a właściwie jak mało miał już sił. Gdyby mu inni nie dorzucali, a pomogli, mógłby się podnieść. Widzisz, Bartek nie znalazł Szymona Cyrenejczyka, nie spotkał w życiu bliźniego (poza matką, która niosła wszystko, co mogła, ale nie była w stanie zdjąć wszystkiego). Dlatego dla Bartka miłosierdzie Jezusa było czymś „nie do zniesienia”, czymś za wielkim, za dobrym! A przecież takiego właśnie potrzebował po życiu, w którym nie było dla niego nawet najmniejszego. Chrystus Go znał i rozumiał. Wynagradza mu brak miłości, brak miłosierdzia, brak, jaki Bartkowi „okazywali” jego „bliźni” — takie same dzieci Boże, ci, na których Jezus liczył (byli przecież nawet chrześcijanami). Jeśli człowiek bliźniemu (którego głód zna) nie daje chleba, to daje mu nie „nic”, lecz kamień.
Widzisz, Bóg uzupełnia ze swego nieskończonego miłosierdzia głód dobra, jeżeli spotkało to w życiu któreś z Jego dzieci (zawsze z winy innych). Bartek był „zagłodzony” tak, że nie czuł już tego potwornego głodu, potrzeby miłości, dobroci i miłosierdzia. Był „skamieniały”. Ale już taje…


Myślę, że ten tekst nie wymaga komentarza – warto go jednak przeczytać kilka razy. Zwracam jedynie uwagę, że przyjęło się uważać, iż Pan nikogo nie obdarza ciężarami ponad jego siły; myślę, że tu nie ma sprzeczności – Bartek w odpowiednim momencie nie wykonał tego właściwego kroku i opisywany okres, to już konsekwencja tamtego kroku. Ale proszę zauważyć, jak Bóg pokierował jego dalszymi losami, by ten fałszywy krok nie zaważył na wieczności.

Chrystus podzielił się z nami możnością ofiary 2

Dalsza część tej samej wypowiedzi mamy Anny:

„Nie ma większej miłości, jak oddać życie za przyjaciół swoich” — i to dzieje się ciągle. Wiesz, że matka Bartka okupiła jego „uratowanie” ostateczne, a brat — nie raz —jego życie; ale dlatego też są tutaj wszyscy razem. Nie tylko dlatego, ale każda miłość większa niż miłość siebie podnosi i zbliża człowieka do Boga. Wiesz, że królestwo Jego miłości obejmuje i was i nas — wszystkich, którzy kochamy Go, tu i u was na ziemi. Tylko wy kochacie go często przez zasłony, a my wprost. Mówiłam ci, że i „zasłony” dał nam On — z miłości, aby wam — w materii łatwiej było pokochać Jego — niematerialnego. Najbliższą Mu „zasłoną” jesteście wy sami, dlatego ilekroć ktoś z was osłania — sobą, podnosi ciężar drugiego człowieka, zbliża się sam i zbliża tego drugiego ku Jezusowi. „Jedni drugich ciężary noście” — to jest to!

 

Może tylko o tym, jak ja rozumiem „zasłony”. Otóż w naszym świecie najlepszą szkołą miłości jest miłość do drugiego człowieka. Zwracam jednak uwagę na to że ta wypowiedź jest wyostrzona dla lepszego zrozumienia istoty rzeczy, ale przez to nie jest zbyt prezycyjna – przecież po tamtej stronie ludzie nadal kochają innych, dokładnie tak samo, jak tu; a my tu też możemy wprost kochać Chrystusa. W takim wyostrzeniu chodzi, jak sądzę o podkreślenie, że choć miłość jest jedna, to tu łatwiej nam ją realizować poprzez miłość do drugiego człowieka, a tam nikt już nie ma wątpliwości, że najważniejsza jest miłość do samego Boga i od Niego płynie wszelka miłość.