Świadkowie Bożego Miłosierdzia

Świadectwo Anny Dąmbskiej

Licznik
listopad 2018
P W Ś C P S N
 1234
567891011
12131415161718
19202122232425
2627282930  
  • DEON
  • Listy o miłości - PS
- Leszek
Amar Pelos Dois

W tym roku w konkursie piosenki Eurowizji piosenką, która wygrała ten konkurs, była piosenka Luisy Sobral zatytułowana "Amar Pelos Dois", a którą wykonywał jej brat Salvador. Jest to przepiękna piosenka z bardzo ładnym tekstem o miłości. Starałem się możliwie wiernie zachować ten tekst tak, by moja wersja ani na jotę nie zmieniała treści oryginału. I mam nadzieję, że to mi się udało. Ba, nawet dopisywałem własne nuty, byle wyśpiewać ten tekst. Sam nie mam tak wysokiego głosu, jak Salvador Sobral, więc pod tym względem moja wersja może się wydawać absolutnie różna - tu oryginału nawet nie starałem się naśladować. Ale [...]

- Leszek
Jakich słów boi się Maria Kołodziejczyk?

Maria Kołodziejczyk na swoim blogu zamieściła sympatyczny reportaż od oo kamedułów z krakowskich Bielan. Przyznam jednak, że zadziwiły mnie pewne komentarze: Maria Kołodziejczyk5 maja 2017 09:55 Droga Olimpio znasz przecież moje zdanie jeśli chodzi o sprawy teologiczne.Zgadzam się z Tobą w 100%. Nie chciałam jednak w tym poście zamieszczać kwestii dogmatycznych i rozwijać tematu życia klasztornego. Myślę, że jest dość szerokie pojęcie i warto o nim wspomnieć w odrębnym poście.Tak jak napisałaś - człowiek nie jest przecież machiną, która np. je na zawołanie, modli się na zawołanie itp.Prawdziwe chrześcijaństwo nie powinno polegać na wykluczaniu się z życia społecznego, lecz powinno [...]

Obrońcą naszym jest Chrystus (3)

Teraz przechodzę do najistotniejszej części mojej relacji. Bóg dał mi bardzo wiele. Znalazłam się w Jego Kościele przez chrzest, w rodzinie — pro forma — katolickiej, jak prawie wszystkie w końcu XIX wieku. Co gorsza, myliliśmy tradycję i obrzędy z religijnością. Pościliśmy w piątki, uczęszczali do kościoła na chrzciny, śluby i pogrzeby, oczywiście katolickie — niektórzy nawet w zwykłe niedziele — przestrzegaliśmy okresu postu i karnawału, świętowaliśmy Boże Narodzenie i Wielkanoc — zachowując wszelkie polskie obyczaje. Mieliśmy absolutną pewność naszej „zasiedziałości” w katolicyzmie, w gruncie rzeczy nie wiedząc o nim nic, gdyż nie rozumiejąc nawet potrzeby szukania Boga, zbliżania się do Niego, poznawania Go. Nie rozwijała się więc miłość w nas. Byliśmy martwi! Z tego odrętwienia wyrwała się twoja matka i Ala, później Jadwisia (siostry stryjeczne), ale reszcie naszej wielkiej rodziny było dobrze tak, jak było — w atmosferze patriotycznej, polskiej, w kulturze zachodnioeuropejskiej, też „naszej”, i w obyczajowości odziedziczonej po przodkach. (Obyczajowości, muszę ci powiedzieć, z gruntu chrześcijańskiej, o bardzo wysokich kryteriach moralno-społecznych, może najwyższej w Europie, nie mówiąc o innych kontynentach. Mówię o obywatelskich jej cechach i zachowanych reliktach rycerskości, poczuciu honoru, godności, braku fanatyzmu czy jak to teraz się mówi — nacjonalizmu, o rzetelności, umiejętności pracy, uspołecznieniu, szacunku dla innych narodów, bez dzielenia ich na lepsze i gorsze i bez dyskryminacji, przy oczywistym w naszym położeniu pragnieniu sprawiedliwości, wolności i czci dla bohaterstwa, a pogardy dla zdrady, donosicielstwa, renegatów i tchórzy).

Wszystko to odziedziczyłam bez żadnego wkładu swojej pracy i uważałam za własne, jak całe nasze otoczenie ziemiańsko-inteligenckie, szlacheckie od wieków. Pracując uczciwie w swoim zawodzie, który mnie pasjonował, rozwijałam nieustannie umysł, bo Bóg dał mi wiele uzdolnień, zainteresowań i darów indywidualnych: chłonny, analityczny umysł, pamięć, słuch absolutny (który pozwalał mi na szybką naukę języków i cieszenie się muzyką), intuicję w sprawach zawodowych, zamożnych rodziców, co umożliwiało mi podróże, studia i życie bez konieczności pracy, tak że mogłam wszystkie siły poświęcić swoim zainteresowaniom i przyjemnościom. Nigdy przez myśl mi nie przeszło, że wszystko to otrzymałam z wielkiej miłości Ojca — Boga pragnącego nas obdarzać i cieszącego się z naszej radości. Wszystko brałam jako sobie należne, a więc dobre mniemanie o sobie wciąż wzrastało w miarę powodzenia na studiach i w pracy. Chciałam, by mnie ceniono, bo pragnęłam być podziwiana, imponować i błyszczeć nie urodą, a intelektem, wiedzą, dowcipem. Miłość nie była mi potrzebna. Czerpałam ją od Matki, rodziny, przyjaciółek i traktowałam jako sprawę oczywistą, naturalną atmosferę życia, którą podtrzymywała ogólna kultura osobista i dobre wychowanie otoczenia. Wszystko to otrzymywałam i brałam, brałam, brałam. O dawaniu nie było mowy. Nie chcę mówić o przyczynach, o moich urazach i kompleksach, bo Jezus Chrystus, Pan nasz, który nauczył mnie miłowania, usprawiedliwiał mnie i może dzięki temu uniknęłam piekła.

Zrozum, że do końca życia tylko zagarniałam ku sobie, a nie dawałam nic. Płaciłam, gdy musiałam, a gdzież była miłość…? Kochałam Mietka (bratanka), ale tak, jak stara panna psa lub kota, i to cudzego. Nieraz ci mówiłam z dumą, że Mietek nic ode mnie nie chce (z materialnych rzeczy), bo wszystko to miał od matki. To, że nic mu nie byłam obowiązana dawać, powiększało moją miłość. Chciałam też być z niego dumna, pysznić się nim, ale to zawiodło, a Mietek unikał mnie.

Człowiekowi naprawdę potrzebna jest prawdziwa miłość, taka, jaką ma dla nas Bóg: bezinteresowna, pełna, niezmienna i pełna wyrozumiałości i zrozumienia. Ja z taką się nie spotkałam. Mamusia była ze mnie dumna, ale wszelkie zbliżenie ja umiejętnie uniemożliwiałam, bo nie było mi potrzebne. Nigdy nie pomyślałam, że jest potrzebne Mamusi, że ona jest bardzo samotna i wie, że jest tylko użyteczna mi, ale nie kochana. Wszystko to zrozumiałam dopiero tu.

Byłam przy ciotce prawie do samej śmierci. Jeszcze przy mnie analizowała przebieg swojego umierania tak chłodno i bezosobowo, jak lekarz robiący wiwisekcje. Byłam przerażona tą zimną analizą skupioną na własnym ciele bez chwili zwrócenia się ku Bogu, bez potrzeby miłości, bliskości i oczekiwania na Spotkanie. Wyszłam, gdy zmieniła mnie inna osoba. Wiem, że pozostała przytomna aż do końca; umarła w jednej sekundzie po powiedzeniu nie wiem, czy powtórzono mi to dokładnie — „O Jezu, ja już nie mogę wytrzymać” czy też „O Jezu, kiedy to się skończy”. W każdym razie nie była to modlitwa, ale Pan chciał przyjąć te słowa jako wezwanie na pomoc i przyszedł z pomocą przynajmniej ja tak to odczulam. A jak było naprawdę?

Niedawno sam zostałem porównany do ciotki Joanny – i rzeczywiście już samo wychowanie, jakie z domu wyniosłem, wskazuje na to podobieństwo. Ale przecież akurat nie o to chodziło – w tym porównaniu zapewne nade wszystko chodziło o to, że nigdy nikogo w życiu nie kochałem – bo dopiero to charakteryzuje postawę Joanny. Mnie się wydawało, że jest inaczej, że całe życie kochałem, ale skoro to na to podobieństwo wskazała ta, którą kocham, to widać jedynie mi się wydawało, że tak jest…

Najważniejsze zdanie, jakie wypowiedziała tu ciotka Joanna to:  

Człowiekowi naprawdę potrzebna jest prawdziwa miłość, taka, jaką ma dla nas Bóg: bezinteresowna, pełna, niezmienna i pełna wyrozumiałości i zrozumienia. Ja z taką się nie spotkałam. Mamusia była ze mnie dumna, ale wszelkie zbliżenie ja umiejętnie uniemożliwiałam, bo nie było mi potrzebne. Nigdy nie pomyślałam, że jest potrzebne Mamusi, że ona jest bardzo samotna i wie, że jest tylko użyteczna mi, ale nie kochana. Wszystko to zrozumiałam dopiero tu.

Serce Joanny było na tyle skamieniałe, że będąc jeszcze tu na ziemi, tego nie dostrzegała:

Chciałam, by mnie ceniono, bo pragnęłam być podziwiana, imponować i błyszczeć nie urodą, a intelektem, wiedzą, dowcipem. Miłość nie była mi potrzebna. Czerpałam ją od Matki, rodziny, przyjaciółek i traktowałam jako sprawę oczywistą, naturalną atmosferę życia, którą podtrzymywała ogólna kultura osobista i dobre wychowanie otoczenia. Wszystko to otrzymywałam i brałam, brałam, brałam. O dawaniu nie było mowy.   

Proszę jednak zwrócić uwagę na to, co powiedziała Joanna o tym, że jednak mimo wszystko znalazła się w czyśćcu:

Nie chcę mówić o przyczynach, o moich urazach i kompleksach, bo Jezus Chrystus, Pan nasz, który nauczył mnie miłowania, usprawiedliwiał mnie i może dzięki temu uniknęłam piekła.

To jest szansa dla każdego z nas – bo On nas zna i doskonale wie, co sprawiło, iż nasze życie odbiega od tego, czego On dla nas pragnął. Tu na ziemi możemy nie rozpoznawać Jego woli, bo ciąży na nas grzech pierworodny i utraciliśmy pierwotną jedność, ale gdy już będziemy po tamtej stronie (a On dopuści nas do siebie), będziemy zanurzeni w Prawdzie i sami będziemy dążyli do prawdy.

To jest także szansa dla mnie…