Śmierć Jadwigi
12—13 X 1976 r. Mówi Matka.
— Ciocia Jadwisia jest z nami!
Byłam wraz z Alą (rodzoną siostrą cioci Jadwigi) i całą rodziną przy jej przejściu do nas. Jaka ona jest bezgranicznie szczęśliwa. Nie masz pojęcia, co się przeżywa uświadamiając sobie, że tu dopiero zaczyna się prawdziwe życie w szczęściu i w miłości. Jadwiśka była oczyszczona całkowicie, ale ona wciąż chciała cierpieć za Iwonę (córkę), aby ją uratować przed piekłem.
— Czy to się uda?
— Czy to się uda, nie mogę na to odpowiedzieć, ale wiem, że Chrystus Pan wszystko może, a Jadwiśka przeżywała piekło, wszystko ofiarowując za córkę. Chrystus przedłużał jej życie, sam cierpiąc wraz z nią, ale rozumiał jej miłość do córki i chciał, aby Jadwiśka sama rzeczywiście „wycierpiała” ratunek. Dlatego sądzę, że On jakoś sobie z córką poradzi. Z tym, że ocalenie od wieczystego dramatu a szczęście bycia z Nim dzieli przestrzeń grzechu, którym się człowiek za życia otoczył, a zwleczenie go z siebie jest jak zdzieranie płonącej żarem sukni Dejaniry. Nie w czasie, a w sumieniu dzieje się to oczyszczanie i wiem, jak jest straszliwe.
— Ale ty, Mamo, nie byłaś w czyśćcu?
— Widzisz, mnie uratowała ślepa ufność w Jego miłość i miłosierdzie. Wyczuwałam je przez cały czas choroby i na nich się opierałam, nie mając już żadnego oparcia wokół siebie.
Przypominam tylko, że pięć miesięcy wcześniej Mama Anny powiedziała Sądzę, że już się nie zobaczycie tu.