Chrystus przychodzi po swoich
12 I 1980 r. Mówi Michał
— Nowiny znasz. Marek jest uratowany. Radujemy się tym wszyscy. Widzisz, on był nie do uratowania — sam nie chciał — aż do ostatniego momentu, ale i tu zwyciężyło miłosierdzie naszego Pana. Jak wiesz, i ja umarłem nagle, ale nie byłem sam. Obecny był Chrystus, władca życia i śmierci, który przeprowadza sam takich, którzy nagle giną, przez próg śmierci. A jeśli On przychodzi po swoich — czyli odkupionych Jego Krwią, należących do Niego z tytułu chrztu — przychodzi Miłość w całej swej mocy. I nawet wtedy, gdy człowiek dla otoczenia wydaje się martwy — nie może ani poruszyć się, ani słowa powiedzieć — może z całego swego serca i woli powiedzieć Miłości: „Tak! Pragnę należeć do Ciebie na zawsze. Ty jesteś Tym, którego szukałem, za którym tęskniłem, którego brak ranił mi serce. Tak! Chcę!” Tak było ze mną.
Chciałem Ci powiedzieć, że jak do mnie przyszedł Pan, ponieważ tak bardzo mnie kochał — przyszedł jak ojciec do dziecka, by mu oszczędzić bodaj chwili lęku czy niepokoju (dlatego moja śmierć była czasem spotkania się z Nim samym, a więc szczęściem nieskończonym) — tak Pan przyszedł po Marka. Przybył, by go ratować, bowiem bez Niego otoczony byłby siłami zła, które go chciały zdobyć. Wiesz, dlaczego Pan tak pragnął go uratować? Bo pamiętał, że Marek przeciwstawiał się złu, wtedy gdy był młody i miał dość sił, że starał się bronić Jego samego, broniąc Jego praw, i że gotów był (wielokrotnie) dać za nie życie. Dlatego — pomimo wszystko — Chrystus, Pan nasz, zasłonił go swoją przelaną Krwią. Pamiętaj, że życie jest tym, co mamy z Jego łaski, i jeśli decydujemy się na oddanie go w obronie braci, dajemy je za Niego samego. Tak samo jest, gdy bronimy Jego praw lub Jego prawdy. Nigdy nie zginie na wieki ten, kto oddaje wszystko, co ma — z miłości, bo Pan nie da się w wielkoduszności prześcignąć, a każda ofiara ma źródło w Jego Ofierze i z nią się łączy, w niej uświęca i unieśmiertelnia.
Powinienem na wstępie przedstawić, kim jest Marek. Otóż nieco wcześniej była podana następująca informacja:
Mój dobry znajomy. Oficer służby czynnej, cichociemny, oficer AK. Powrócił do kraju wiele lat po wojnie. Musiałam zerwać znajomość z nim, gdyż usiłował narzucić mi swoją koncepcję życia, zupełnie sprzeczną z moją. Był niesłychanie ambitny i zawsze pewien słuszności swoich racji. Boga uznawał jako Stwórcę, ale nie wierzył w miłość Boga do swojego stworzenia. Marek sam zabijał. Przeżył śmierć wielu ludzi bliskich mu i towarzyszy cierpienia (był wieziony na Pawiaku i przeszedł śledztwo w gestapo na Szucha, był w wielu obozach koncentracyjnych, m.in. w Oświęcimiu i Dorze) i mówił, że gdyby Bóg był Miłością, nie mógłby dopuścić do tego, co sie dzieje na ziemi. Jednakże cierpiał bardziej nad śmiercią innych niż nad swoim losem, który sam wybrał i swojego wyboru nigdy nie żałował. Był z niego dumny.
Zwróćmy uwagę na te słowa: on był nie do uratowania — sam nie chciał – a jednak Pan przyszedł po Marka. Przybył, by go ratować, bowiem bez Niego otoczony byłby siłami zła, które go chciały zdobyć. To okazało się najważniejsze! Ostateczny wybór zawsze jest po stronie człowieka, ale po to, by człowiek mógł świadomie wybrać, Jezus w chwili śmierci mu się objawił. Wiesz, dlaczego Pan tak pragnął go uratować? Bo pamiętał, że Marek przeciwstawiał się złu, wtedy gdy był młody i miał dość sił, że starał się bronić Jego samego, broniąc Jego praw, i że gotów był (wielokrotnie) dać za nie życie. Nic z naszego życia nie ginie. Ważne jest, by Jezus mógł się odwołać do tego dobra, które pozostawiliśmy po sobie, bo wtedy wybierzemy Jego choćbyśmy byli otoczeni jedynie siłami zła.